Grillujmy, wojny nie będzie
Nawet politycy Platformy Obywatelskiej prywatnie przyznają, że Bogdan Klich to nieudolny minister. Tylko że partyjniactwo nie pozwala im głośno tego powiedzieć. Interes partii jest ważniejszy niż dobro Rzeczypospolitej
Z Jackiem Kotasem, wiceministrem obrony narodowej w rządzie Prawa i Sprawiedliwości, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler
Podobno minister Bogdan Klich po katastrofie CASY chciał dymisji gen. Andrzeja Błasika.
- Podobno. Ale pamiętam, że minister Klich po katastrofie CASY
zapewniał, że generał Błasik to jeden z najlepszych dowódców Sił
Powietrznych, ma o nim jak najlepsze zdanie i świetnie mu się z nim
współpracuje. W ten sposób nie zabiega się o dymisję. Nie przypominam
też sobie żadnego wystąpienia ministra domagającego się tej dymisji.
Zresztą, szczerze wątpię, że taka dymisja mogłaby mieć rzetelne
uzasadnienie w katastrofie CASY. Jeśli wtedy Bogdan Klich o niej
myślał, to pewnie tylko dlatego, aby wymienić go na "swojego" człowieka.
Generałowi Błasikowi, podobnie jak np. generałowi Skrzypczakowi,
przyklejono łatki "PiS-owskich generałów". Od kiedy przypięto im te
łatki, można było mówić o nich wszystko co najgorsze. Nie wiem, czemu
akurat generał Błasik miałby być szczególnie upolityczniony. Kiedy
przyszliśmy z ministrem Aleksandrem Szczygłą do MON, większość
generałów mianował prezydent Kwaśniewski. Ale nie mówiliśmy o nich
"generałowie SLD-owscy". Nikt im partyjnej łatki nie przypinał. To
minister Klich wprowadził takie partyjne podziały do wojska.
Generał Błasik był związany w jakiś sposób z Prawem i Sprawiedliwością?
- W żaden sposób. Gdy w lutym 2007 r. Aleksander Szczygło został
ministrem obrony narodowej w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, generał
Błasik pełnił funkcję komendanta - rektora Wyższej Szkoły Oficerskiej
Sił Powietrznych w Dęblinie. Minister Szczygło dążył do tego, aby w
polskiej armii byli dowódcy nowocześnie wykształceni, profesjonalnie
wyszkoleni, zawodowo przygotowani, z bardzo dobrą opinią i
osiągnięciami, a takim człowiekiem był generał Błasik. Wybrał go więc
bez wahania, a prezydent Lech Kaczyński 19 kwietnia 2007 r. wyznaczył na
dowódcę Sił Powietrznych.
Według niektórych dziennikarzy (TVN24, "Wprost") gen. Błasik
zawdzięczał szybką karierę właśnie znajomościom i układom z szefem
resortu.
- To są bzdury i trudno z takimi rzeczami polemizować.
Takie stwierdzenia używane są przez ludzi, którzy nic innego do
powiedzenia nie mają i którym zależy z jakichś względów, by pewne osoby
były ukazane opinii publicznej w złym świetle. Choć dzisiaj dla nich
jest to wygodne, to nie ma to nic wspólnego z prawdą. Powtarzam, tu
liczyły się kompetencje i dobra opinia, a nie żadne układy. Byłem
bliskim przyjacielem ministra, więc wiem, że panowie nie utrzymywali
kontaktów towarzyskich, nie przeszli na "ty". Dla ministra Szczygły
liczyły się przede wszystkim merytoryczne podstawy do tego, aby kogoś
rekomendować czy też powierzyć mu jakieś stanowisko. Generał Błasik
sprostał tym merytorycznym podstawom, niczemu innemu. Jeżeli ktoś mówi
inaczej, bezczelnie kłamie.
Jak Pan ocenia pracę gen. Andrzeja Błasika na stanowisku dowódcy Sil Powietrznych?
- Oceniam ją bardzo dobrze. Musiał się zmierzyć z wieloma problemami i
zadaniami. Było wiele zaniechań i zaniedbań, np. opóźniony program
samolotu F-16 i braki licencjonowanego personelu. Miałem w kilku
sprawach bezpośredni kontakt z panem generałem. Chodzi tu o sprawę
zakupu samolotów dla VIP-ów, programu szkolenia dla pilotów, także
programu F-16. Wiem na pewno, że w tych sprawach, w których
współpracowaliśmy, spotykałem się z dużym zaangażowaniem z jego strony i
kompetencją. Czułem, że generałowi zależy na tym, żebyśmy wykonywali
dobrze i rzetelnie to, co zostało nam powierzone. Wiem również, że po
katastrofie CASY otoczył opieką wdowy i rodziny poległych lotników,
zrobił dla nich wszystko, co mógł. Wiem, jak bardzo przeżywał, gdy
zaatakowała go publicznie córka jego przyjaciela, Andrzeja
Andrzejewskiego, który zginął w katastrofie CASY. Rozumiał jej emocje
po śmierci ojca, ale nie mógł się pogodzić z niesprawiedliwymi
zarzutami. Tym bardziej że - jak mi mówiono - podlegał wtedy dużym
naciskom ze strony MON i część jego działań wynikała z poleceń, które z
MON otrzymywał. Byłem na spotkaniach i zjazdach, jakie organizował z
lotnikami, którzy już nie służyli, szczególnie z tymi z II wojny
światowej. Generał Błasik cieszył się wśród nich dużym szacunkiem. Miał
też bardzo dobre relacje i duże uznanie u naszych sojuszników z NATO,
myślę tu szczególnie o Amerykanach.
Po katastrofie Tu-154M, w Ramstein, największej bazie NATO w
Europie, upamiętniono gen. Błasika specjalną tablicą. W Polsce
publicznych wyrazów solidarności z dowódcą Sił Powietrznych
dramatycznie brakuje.
- Choć znałem generała Błasika tylko
cztery lata, dobrze go poznałem. Bolało mnie, kiedy po katastrofie
smoleńskiej słyszałem totalne bzdury na jego temat, zupełnie do niego
niepasujące, a także te mówiące o jakiejś dziwnej atmosferze, jaka
panowała w Siłach Powietrznych za jego dowodzenia. Spokojnie i z czystym
sumieniem mogę tylko temu zaprzeczać. Na pewno nie był człowiekiem
apodyktycznym i w relacjach ze swoimi podwładnymi zawsze stawiał na
dialog, rozmowę. Oczywiście jako dowódca podejmował decyzje i wydawał
dyspozycje, rozkazy, lecz miał autorytet dobrego dowódcy. Nie tylko
dlatego, że bardzo dobrze znał się na sprawach lotnictwa, lecz również z
tego powodu, że miał umiejętność współpracy z ludźmi, budowania
zespołu. Zastanawiałem się, gdzie są ci wszyscy ludzie, którzy z nim
współpracowali, którzy w dużej części współtworzyli to nowe dowództwo
Sił Powietrznych? Gdzie są koledzy, towarzysze broni? Dlaczego panowie
generałowie, oficerowie nie upomnieli się o swojego dowódcę? To jest
bardzo smutne! To pokazuje, że jest w wojsku pewna atmosfera strachu, a
pragmatyzm bierze górę nad honorem, a więc czymś, co dla oficera
powinno być jedną z najcenniejszych rzeczy. Bo nie wyobrażam sobie,
żeby mając honor i znając prawdę, nie zaprzeczyć. Jak widać, niektórzy
wierni są zasadzie, że lepiej się nie wychylać...
Chyba nikt ze Sztabu Generalnego nie straciłby posady, gdyby na
samym początku dochodzenia ucięto spekulacje na temat roli generała na
pokładzie i winy załogi. Jedno zdanie - że nie można nikogo oskarżać
przed zakończeniem śledztwa - wystarczyłoby.
- Oczywiście można
było tak zrobić. Przykład jednak powinien pójść z góry, a więc od
przełożonych pana generała Błasika, myślę tu o ministrze Bogdanie Klichu
i o ówczesnym jego radcy - generale Mieczysławie Cieniuchu, obecnym
szefie Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Nigdy nie spotkałem się z
tym, żeby generał Błasik w jakichkolwiek okolicznościach nadużył
alkoholu czy wywierał na kogoś naciski. Nie wyobrażam sobie zresztą,
żeby któryś z generałów mógł nadużyć alkoholu przy panu prezydencie czy
ministrze Szczygle. Olek był w tych sprawach bardzo zasadniczy, to by
przekreśliło karierę takiego generała. Gdy byłem w 2009 roku na
pokazach lotniczych w Radomiu, miała miejsce katastrofa białoruskiego
Su. Siedziałem wówczas niedaleko generała Błasika, miałem też możliwość
zamienienia z nim później kilku słów. Widziałem, jak zareagował, jak
przeżył tę katastrofę. To był człowiek, który sobie zdawał sprawę z
tego, jaka odpowiedzialność na nim ciąży. Martwił się o tych
Białorusinów, o to, jak o nich zadbać. Nie wyobrażam sobie, żeby
człowiek, który ma do czynienia na co dzień z takimi sytuacjami, który
wie, jak ważne jest bezpieczeństwo w tym zawodzie, cokolwiek zrobił
przeciwko bezpieczeństwu i zdrowemu rozsądkowi.
Generał Błasik poruszał w rozmowach z resortem obrony problem wymiany floty rządowej?
- Oczywiście. Nawet jedna z ostatnich naszych rozmów, w lutym ubiegłego
roku, dotyczyła wymiany samolotów VIP-owskich. Wcześniej, w 2007 roku,
prosiliśmy generała Błasika o raporty na temat stanu floty. Takie
raporty były przygotowywane. Wszyscy zdawaliśmy sobie doskonale sprawę z
tego, że nowe samoloty trzeba kupić. Niestety, w naszym odczuciu,
prace nad ich zakupem były prowadzone zbyt wolno. Jeszcze minister
Szczygło podpisał warunki dotyczące przetargu, była komisja
przetargowa, czekaliśmy tylko na stanowisko ministra gospodarki, które
pojawiło się po zmianie rządu. Gdy, bodajże w pierwszym kwartale 2008
roku, Bogdan Klich je otrzymał, wszystko było gotowe do zakupów.
Dlaczego do nich nie doszło? Klich twierdzi, że to wina ministra Szczygły, który blokował zakup...
- To nieprawda. Dlaczego wtedy nie doszło do zakupu, o to trzeba pytać
ministra Klicha. Następnego dnia, kiedy miał już wszystkie dokumenty na
biurku, umożliwiające mu przeprowadzenie przetargu, od nowa zaczęła
się dyskusja na temat wymiany floty. Pojawiły się sugestie, że może
lepiej kupić używane maszyny. A może je wydzierżawić, etc. I właściwie
cała półroczna praca poszła na marne. Potem pojawiła się dyskusja o
embraerach, choć w bardzo niewielu państwach embraery latają jako
samoloty dla VIP-ów. Ponad dwa lata ministrowi Klichowi zajęło
pozyskanie nowych samolotów dla VIP-ów i śmiem podejrzewać, że gdyby
nie katastrofa pod Smoleńskiem ciągnęłoby się to dalej, bo na te
embraery nie było specjalnego uzasadnienia ani ekonomicznego, ani
merytorycznego. W tej chwili ponosimy znaczne koszty za dzierżawienie
samolotów, niewspółmierne do tego, gdybyśmy je kupili. Te embraery
pozyskaliśmy ponoć do czasu przeprowadzenia przetargu, kiedy jednak on
będzie, nie wiadomo. Rozumiem, że państwo przeżywa jakieś kłopoty
gospodarcze, lecz samo się w te kłopoty nie wpędziło, jest rząd, który
za to odpowiada. Obrona narodowa ma duży budżet w stosunku do innych
resortów, nie może być jednak tą sferą życia państwa, która w związku z
kryzysem finansowym ponosi największe koszty. Inną sprawą są
nieprzemyślane i zbędne wydatki, które i tak mniejszy budżet dodatkowo
osłabiają, jak przenosiny dowództw czy też ostatnio zakup luksusowych
aut terenowych.
Podczas uroczystości w Mirosławcu minister Klich pytany przez
jednego z dziennikarzy, dlaczego nie zabiera głosu w sprawie Smoleńska,
odpowiedział: "A dlaczego ja mam zabierać głos?".
- Bogdan
Klich chce być ministrem, ale jednocześnie nie uważa, że jako minister
jest za cokolwiek odpowiedzialny. Nie ma władzy bez odpowiedzialności i
minister powinien sobie z tego zdawać sprawę. Wiem, że rodziny tych
pilotów, którzy polegli w katastrofie CASY, wspierają panią Ewę Błasik i
bronią dobrego imienia jej męża. Jeżeli minister Klich na podstawie
jakiegoś jednego raportu pozwolił na to, żeby polski generał stracił
szacunek, dobre imię i honor, to znaczy, że doprowadził on do złamania
pewnych zasad.
Ma Pan na myśli morale wojska?
- Dokładnie, to łamie
morale wojska. Minister Klich nie widzi konsekwencji swojego
postępowania, uważa, że tak może być. Możliwe, że rządowi politycznie
pasuje wersja MAK, że generał Błasik, "PiS-owski generał" wypił alkohol i
doprowadził do katastrofy, za którą nikt w rządzie nie czuje się
odpowiedzialny. Części mediów - niestety tej przeważającej
mainstreamowej - ta wersja również odpowiada.
Ale Bogdan Klich nie ma zamiaru brać nawet minimalnej odpowiedzialności za status quo w armii.
- Jakiś czas temu miałem możność posłuchać tego, co minister Klich
mówił na Komisji Obrony Narodowej w związku z dyskusją na temat wniosku
o jego odwołanie. Może nie wszyscy wiedzą, co minister Klich zrobił w
MON, a czego nie zrobił, ale choćby za to, co on odpowiada, premier
powinien go odwołać. Z wypowiedzi ministra Klicha odniosłem wrażenie,
że wszystko w armii jest w porządku, że nic się nie stało. To
niewyobrażalne, że szef resortu obrony nie chce wziąć na siebie części
odpowiedzialności za katastrofę smoleńską. Nie mówię tu o winie
prokuratorskiej, ale o politycznej, wynikającej z zajmowanego
stanowiska. To jest coś niesamowitego, nie wiem, co w człowieku musi
siedzieć - czy to jest żądza władzy, czy brak honoru? O braku honoru i
odpowiedzialności w przypadku ministra Klicha świadczy również
niereagowanie na oczywiste kłamstwa i złe sytuacje, które mają miejsce w
MON. Pamiętam dyskusję z ministrem Szczygłą po tym, jak minister Klich
tak ochoczo znalazł pieniądze z resortu obrony narodowej, gdy okazało
się, że mamy problemy z budżetem. Podczas tej rozmowy minister Szczygło
powiedział, że nie wyobraża sobie takiej sytuacji, iż nagle zabieramy
pieniądze armii, de facto unieruchamiając ją. "Jacek, przecież bierzesz
za to odpowiedzialność. Potem nikt nie będzie pamiętał, czemu się na to
zgodziłeś, tylko będą cię rozliczali za to, za co ty jesteś
odpowiedzialny. Ja bym się podał do dymisji"- podkreślał minister
Szczygło.
Do dymisji Bogdana Klicha droga jednak daleka.
- Minister
Klich, moim zdaniem, jest jeszcze ministrem tylko dlatego, że tak
ochoczo wypełnia polecenia premiera. Jest człowiekiem bardzo uległym,
który nie radzi sobie z resortem, a resort przeżywa ogromną zapaść.
Dlaczego dzisiaj nie mówi się o tym, że po CASIE, odpowiedzialny za
wdrożenie procedur i szkolenie nie był sam generał Błasik, to była
przecież grupa generałów. Dzisiaj ci ludzie w dalszym ciągu dowodzą
Siłami Powietrznymi. Mówi się o tym, że nie było paliwa, pieniędzy na
szkolenia, ale to nie generał Błasik wydzielał te pieniądze, lecz MON!
Jeśli minister Klich za to nie odpowiada, to za co on odpowiada?! Za to,
że w gabinecie ma dwa fotele i biurko i pilnuje, żeby mu tego nie
ukradli? To jest kwestia jakiejś podstawowej odpowiedzialności.
Minister obrony narodowej i jego współpracownicy, którzy pobierają
pieniądze za to, żeby zająć się naszą obroną, nie mogą myśleć, że wojny
nie będzie, bo w takim razie nie są potrzebni. Oni mogą mieć nadzieję,
że wojny nie będzie, ale muszą robić wszystko, żebyśmy byli bezpieczni
i gotowi do obrony wtedy, kiedy wojna by była. A za co oni biorą
pieniądze? Minister Klich nie zakupił nowych samolotów, nie podjął wielu
ważnych decyzji, bardzo długo byłoby wyliczać. Za to nie wiadomo po co
rozbudowuje administrację i każdemu, kto ma inne od niego zdanie i
zaczyna go krytykować, mówi, że jest "PiS-owski". W tym wszystkim
generał Błasik, gdy potrzeba, wykorzystywany jest po śmierci do
rozgrywek politycznych.
Pani Ewa Błasik powiedziała w rozmowie z "Naszym Dziennikiem", że
gdyby żył minister Szczygło, nigdy nie dopuściłby do takiej sytuacji,
że jest zdana tylko na siebie w kwestii obrony honoru męża.
-
Jestem o tym przekonany. Minister Szczygło traktował swoją pracę w
Ministerstwie Obrony Narodowej jako wielką służbę, wielką
odpowiedzialność, z poczuciem obowiązku. Dla ministra Szczygły i dla
jego współpracowników słowo "Polska" nie było pustym słowem. Ja nie
mówię, że jest takim dla ministra Klicha, ale w jego działaniach nie
widać głębszej myśli i celu, do którego mamy dojść. U ministra Szczygły
za słowem "Polska" nie szła partyjność, koniunkturalizm, tylko
codzienna mozolna, ciężka praca. Inaczej u ministra Klicha. Premier
zażyczył sobie patologicznie szybkiego uzawodowienia armii, minister od
razu zapewnił, że zrobimy to w dwa lata, kiedy każdy rozsądny człowiek
zapewniał, że jest to niemożliwe. Na wyrost nazywał to
profesjonalizacją. Dzisiaj nie ma co mówić o profesjonalizacji armii,
możemy mówić jedynie o jej uzawodowieniu. Co ciekawie, w pierwszym
wywiadzie po objęciu stanowiska szefa Sztabu Generalnego gen.
Mieczysław Cieniuch powiedział to samo, co minister Szczygło mówił od
dawna - że mamy armię zawodową, ale do profesjonalnej jej jeszcze
daleko. Coraz wyraźniej widać, jak kolejne pomysły ministra Klicha palą
na panewce, a są sprzedawane w mediach prawie jako sukcesy! Poza tym, o
czym trzeba powiedzieć, za ministra Szczygły w resorcie obrony nie
mieliśmy presji partyjnych. Nie wiem, jak jest teraz, ale patrząc na
obsadę niektórych dowództw i instytucji MON-owskich, nie da się
powiedzieć, że są to zupełnie przypadkowi ludzie.
Znajomi ministra?
- Tak przypuszczam, bo większość z nich
pochodzi z krakowskiego środowiska pana ministra. On od tego nie
ucieknie, ponieważ takie są fakty. Pamiętam, jak minister Szczygło
zażartował kiedyś, że kierując się logiką ministra Klicha, powinien on
przenieść jakieś dowództwo do swojej wsi Czerwonka pod Olsztynem, bo
tak robili inni ministrowie. Warto przypomnieć, że minister Radosław
Sikorski przeniósł np. Inspektorat Wsparcia i Dowództwo Wojsk
Specjalnych do Bydgoszczy, skąd kandydował. Minister Klich zaproponował
też, żeby przenieść Dowództwo Wojsk Specjalnych do Krakowa, skąd
kandydował. Przecież tak nie może być. Warto by się było przyjrzeć
Agencji Mienia Wojskowego, Wojskowej Agencji Mieszkaniowej i innym,
gdzie widać głównie ludzi z Krakowa, z Platformy Obywatelskiej. Niedawno
usłyszałem, że minister Klich zastał straszny bałagan w resorcie, gdy
go obejmował. "Oko mu zbielało", jak mówił w mediach, że program F-16
podlegał pod podsekretarza stanu, który zajmował się sprawami
społecznymi. Tak się składa, że to ja byłem tym podsekretarzem i
faktycznie miałem pod sobą program F-16, ale minister Klich zapomniał,
że był wówczas w ministerstwie tylko jeden wiceminister, a program był
na tyle istotny, że nie można było czekać na wybór kolejnego ministra. A
co najważniejsze, wspólnie z generałem Błasikiem nadrobiliśmy
zapóźnienia i program nie był zagrożony.
Na największym portalu społecznościowym o wojsku Bogdan Klich jest głównym kandydatem do nagrody "Fatum roku 2010"
- Szczerze powiedziawszy, nie wiem, czym powinien się zająć, bo chyba
już stracił uprawnienia do wykonywania zawodu psychiatry. Jednego
jestem pewien, że już na pewno nie powinien zajmować się Ministerstwem
Obrony Narodowej. Tak, ma pan rację, na największym portalu
społecznościowym o wojsku Bogdan Klich jest głównym kandydatem do
nagrody "Fatum roku 2010", a według regulaminu tego konkursu jest to
"żołnierz lub osoba, która dokonała czynu hańbiącego Wojsko Polskie lub
której decyzje i działania miały negatywny wpływ na Siły Zbrojne".
Ministra Obrony Narodowej żołnierze lubili lub nie zgadzali się z nim
czy go krytykowali, ale zawsze miał u nich szacunek. To pierwszy raz,
kiedy minister jest przez żołnierzy i ludzi związanych z wojskiem
uważany za "fatum" dla wojska.
Inaczej myśli większość sejmowa. Choć w kuluarach Sejmu od dawna
mówi się, że jest to najgorszy minister w rządzie Tuska, w piątek
Klicha nie odwołano.
- W moim przekonaniu, kadencję ministra
Klicha można określić jednym słowem - nieudacznictwo. Takich rządów jak
jego jeszcze w MON nie było. Sami politycy Platformy Obywatelskiej
prywatnie przyznają, że jest to zły i nieudolny minister. Tylko że
partyjniactwo nie pozwala im głośno tego powiedzieć. Tutaj interes i
dobro partii są ważniejsze niż interes oraz dobro wojska i Polski. To
bardzo smutne i źle to wróży wojsku.
Latał Pan z załogą Tu-154M?
- Zdarzało mi się latać
tupolewami, nawet raz jeden zepsuł się w Norwegii. Po tym incydencie
dużego przyspieszenia nabrały prace związane z zakupem nowych
samolotów. Bliżej nie poznałem załogi. Natomiast przypominam sobie
właśnie sytuację w Norwegii. Przyszedł pilot, powiedział, że samolot
jest niesprawny, robimy jedną próbę wystartowania, nie udało się,
zameldował, że nie lecimy, koniec kropka. Nie było żadnych dyskusji,
każdy to przyjął do wiadomości.
Jak Pan odbiera sformułowania typu: "niejasna rola generała Błasika na pokładzie"?
- Tak naprawdę, jaką mamy pewność, że był w kabinie? Nawet jeżeli tam
był, to myślę, że poszedł tam wesprzeć załogę. Nie wierzę w to, co jest
napisane w raporcie MAK. Niestety, haniebny, nieprawdziwy przekaz o
tak zasłużonym polskim generale poszedł w świat i temat alkoholu i
nacisków był wałkowany zarówno w polskiej, jak i zagranicznej prasie.
To tak jak z notatką, która pojawiła się w "Komsomolskiej Prawdzie", że
była jakaś tajna instrukcja w Siłach Powietrznych. Mimo że zdementował
to gen. Majewski, przez pół dnia nasze media mówiły o tym, powołując
się na wcześniejsze słowa ministra Grasia. Po co? Ja tego nie rozumiem.
Generał Błasik zrobił bardzo dużo, by polskie Siły Powietrzne były
siłami nowoczesnymi, w których zarówno lotnicy, żołnierze czy
odpowiednie służby mogą wzajemnie na siebie liczyć. Sam przygotował
procedury i je wdrażał. Stworzył zespół ludzi, który świetnie
funkcjonował w dowództwie i zrobił wiele dobrego dla polskiego
lotnictwa, niestety ci ludzie po części - podkreślam po części -
zawiedli go, bo nie stanęli w jego obronie.
Jak tłumaczy Pan wyjątkową pasywność rządu w dochodzeniu okoliczności i przyczyn katastrofy smoleńskiej?
- To pokazuje brak kompetencji tego rządu i zdolności do myślenia
propaństwowego. W stylu tego rządu jest hasło: grillujmy, nie róbmy
polityki, jakoś to będzie. Tylko że widać wyraźnie, iż nie ma czegoś
takiego, że jakoś to będzie. Życie często stawia nas przed sytuacjami, w
których musimy się sprawdzić. Myślę, że przy całej tragedii tej
sytuacji rząd, premier, ministrowie mieli szansę przekonać Polaków, że
są właściwymi ludźmi na właściwych miejscach. Okazało się, że tak nie
jest. Tym bardziej że jeżeli ten rząd nie do końca mówił prawdę w
kwestiach dotyczących naszych własnych spraw i kierował się własnym,
politycznym interesem, trudno sobie wyobrazić, żeby w tej sprawie
przyznał się do swoich błędów. Raczej teza Rosjan, że była to wina
pilotów działających pod presją nietrzeźwego generała Błasika, a z
pewnością też jakąś presją pana prezydenta Kaczyńskiego, im odpowiada.
Dlaczego? Bo zdejmuje z nich całe brzemię odpowiedzialności i dyskusję o
braku przygotowania tej wizyty. A przecież kwestie dwóch wizyt,
rozdzielenia tych uroczystości i ich przygotowania, to są rzeczy
podstawowe, od których powinno się rozpocząć badanie katastrofy
smoleńskiej. Politycy odpowiadają przed wyborcami nie tylko z kodeksu
karnego, ale także z kodeksu moralnego, etycznego. W poczuciu pewnej
klęski po Smoleńsku na miejscu ministra Klicha podałbym się do dymisji.
Co innego można zrobić?
Dziękuję za rozmowę.
- Zaloguj się lub utwórz konto, by odpowiadać
Komentarze
Prześlij komentarz